Pogoda jaka panowała w Wielkiej Brytanii w grudniu była wręcz zadziwiająca. Nikt nie powiedziałby, że jest obecnie środek zimy. Temperatura wskazywała na koniec jesieni, więc większość korzystała z niej i spędzała czas na świeżym powietrzu.
Również w Hogwarcie uczniowie postanowili skorzystać z pięknej pogody, dlatego błonia szkolne były oblegane w grupki lub pary, które spacerowały po nich wolno. Przy jeziorze większa grupa obrzucała się liśćmi, a kilka dziewcząt siedziało na specjalnie wyczarowanej ławce i próbowało uczyć się do egzaminów końcowych, mimo, że miały one nastąpić dopiero za pięć miesięcy.
— Jim! Potter czy ty masz jakieś niewykorzystane pokłady energii o których do tej pory nie wiedzieliśmy?! — Syriusz Black, trzecioklasista o czarnych włosach i szarych oczach stał oparty o ścianę i przyglądał się najlepszemu przyjacielowi, który próbował zawiązać but, jednocześnie zawiązując drugą dłonią krawat.
— I kto to mówi - warknął z wyraźną urazą w głosie. — Niedawno marudziłeś, że tak boli Cię głowa, że nie możesz ustać. — Założył ręce i zmierzył go spojrzeniem.
Black pokazał zęby w uśmiechu i zaśmiał się nerwowo. Zmrużył oczy, zastanawiając się nad wymówką dotyczącą swojego nagłego ozdrowienia, kiedy dostrzegł, że jego przyjaciel już nie zwraca na niego uwagi.
Ubrana w czerwony płaszcz i bordową czapkę, Lily Evans uciekała przed Gianną Aveiro, która z garścią liści w dłoniach goniła ją z zarumienionymi policzkami. Żadna nie zważała na błoto, które oblepiało ich buty i spodnie, a każda miała uśmiech na twarzy. Kąciki ust Jamesa drgnęły lekko widząc dołeczki w policzkach, które uformowały się kiedy się uśmiechnęła.
— No nie, a ten znowu. James!
— Cicho... Słyszę Cię przecież! — Odwrócił się i spojrzał na przyjaciela, który zaczynał stukać nerwowo butem o posadzkę.
— Remus na nas czeka.
— Idę. No idę — westchnął.
Lily westchnęła cicho patrząc na swoje wypracowanie z Transmutacji, które było wręcz okropne. Miała ledwo półtorej stopy, a potrzebowała czterech. Odłożyła pióro i przetarła twarz dłońmi. Była prawie północ, a ona musiała siedzieć w Pokoju Wspólnym i odrabiać zadanie, bo Scarlett wyrzuciła ją z dormitorium.
Usłyszała jak wejście otwiera się i słyszy marudzenie pod nosem. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego kto właśnie wszedł. Podniosła głowę i odgarnęła zbłąkany lok z twarzy. James Potter przemierzył Pokój Wspólny, szukając czegoś w torbie i w końcu rzucił ją na kanapę. Oparł się o ścianę i spojrzał w dół.
Wiedział, że tu jest, ale starał się grać niezainteresowanego jej osobą. Podniósł głowę i obrócił ją, patrząc prosto w zielone oczy, które rozszerzyły się pod wpływem intensywnego spojrzenia.
— Nie skończyłaś jeszcze wypracowania? — zapytał, siadając obok niej i spoglądając na pergamin. — Mogę Ci dać moje... No wiesz... Tak dla inspiracji?
— Co? — Zamrugała szybko; nie mogła uwierzyć w słowa, które właśnie do niej powiedział. Czy on zaproponował jej pomoc?
[...]
— Dziękuje.
— Nie ma za co. W końcu Gryfoni muszą sobie pomagać, prawda? — Spojrzał na zegar i spakował swoje rzeczy. — Późno już. Lepiej idź już spać, bo rano mamy Zielarstwo. Dobranoc Lily. — Zbijając ją z tropu, nachylił się i pocałował ją w policzek, znikając później na schodach.
Przechyliła głowę w lewo, patrząc na niego z uśmiechem. Nie często zostawali sami, a teraz siedząc w pustej klasie na czwartym piętrze spędzała naprawdę miło czas. Do czego to doszło, że ona — Lily Evans, prefekt i najlepsza uczennica, dobrze bawiła się w towarzystwie swojego wroga.
— ... Więc on się pyta dlaczego niby ma pójść do Zakazanego Lasu po te jagody, a Grant mu na to, że nie obchodzi go to co on próbuje mu wyperswadować. Wszyscy zamarli i wybuchnęli śmiechem.
— Co? Przecież to nie miało sensu — zauważyła, podpierając podbródek na dłoni.
— Mi to mówisz? Jako kapitan powinienem rozumieć każdego swojego zawodnika, a teraz nie potrafiłem.
— Chyba nie chcę wiedzieć dlaczego to powiedział.
Pokiwał głowa i zabrał się za krojenie korzenia imbiru. Lily przyglądała mu się z żywym zainteresowaniem. Coś się w nim zmieniło w ciągu tych lat i ona nie potrafiła określić co. Co najgorsze podobało jej się to coraz bardziej i przyciągało do siebie.
— Eem... Lily? Wszystko w porządku? — Dopiero zauważyła dłoń, która machała w prawo i w lewo przed jej twarzą.
— Tak. Wszystko... Wszystko w porządku.
Okręciła się dookoła własnej osi z rozłożonymi ramionami. Nikt nie wiedział o tym, że stosunki pomiędzy nią, a Jamesem się polepszyły, woleli utrzymać to w tajemnicy, bo zaraz zaczęłyby się jakieś domniemania.
— Zwariowałaś. Notka na przyszłość. Nie wolno upijać Evans — James mruknął sam do siebie i podszedł do roześmianej dziewczyny.
— Jimmy! — zawołała wesoło i zatoczyła się w jego ramiona, cały czas się śmiejąc. — Cześć!
Pokręcił głowa i objął ją, prowadząc w kierunku Hogwartu. Znajdowali się w mało uczęszczanej części miasteczka, gdzie były restauracje i sklepy w bardziej mugolskim stylu. Nagle potknęła się i prawie upadła.
— Dziękuje! Mój bohater. — Zachichotała uroczo i podniosła się chcąc cmoknąć go, ale on nie wiedząc co chce zrobić obrócił się tak, że trafiła prosto na jego usta.
Zdziwiony otworzył szeroko oczy, ale nic nie powiedział, tylko podciągnął ją do góry. Nieświadoma tego, że zaczyna tracić kontrolę nad sytuacją, objęła jego szyję i pozwoliła by ją oprzeć o ścianę. Chciała przegryźć wargę, ale przegryzła jego wargę, co sprawiło, że szybko pociągnął ją w tylko sobie znanym kierunku.
Siedziała w siedzibie zakonu i ze zdenerwowania zaczynała tupać nogą o podłogę. Syriusz, James, Remus, Peter, Frank, Damien, Oliver i kilku aurorów poszło na akcję na Nokturn. Powinni wrócić już dość dawno, a mimo to nie wracali. Nagle pojawili się wraz z dyrektorem.
— Misja się nie powiodła. Ktoś musiał powiadomić ich o naszych planach — powiedział ze zmartwieniem i usiadł na krześle.
Lily rozglądała się niepewnie po wszystkich i nagle coś ją tknęło. Kogoś brakowało. Po kilku minutach zauważyła, że Syriusz, Remus i Peter zajęci byli rozmową z Frankiem. Ale gdzie się podział James? Chcąc nie chcąc szturchnęła Danielle i wskazała na grupę. Ta ściągnęła brwi i rozglądnęła się po wszystkich. Lily podeszła do okna.
— A gdzie jest...
— James!
Nie bacząc na zdziwione spojrzenia innych, zabrała ze stołu różdżkę i wybiegła. Kiedy podbiegła do niego, prawie krzyknęła z przerażenia.
— Nie. To nie może... James! Proszę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz